Zaczyna się zazwyczaj motylami w brzuchu przy wypełnianiu wniosku o wpis do CEIDG, a czasem nawet epickimi scenami jak z niezłego filmu, gdy rzucasz wypowiedzenie znienawidzonemu szefowi w korpo, bo idziesz na swoje, będziesz projektować ogrody, świat czeka na Ciebie i Twoją ofertę z otwartymi ramionami.

Decyzję o tym, że przyszedł czas na własny projektowy biznes podejmujemy, cytując Juliana, po długim procesie tentegowania w głowie. I oczywiście w sercu. Bo tu rozum i logiczne argumenty mieszają się z wielkim marzeniem o wolności czasowej i finansowej, rozwoju, pasji i też misji.

Jeśli jesteś jeszcze przed tym wielkim momentem, to tutaj muszę Cię ostrzec, że będę szczera i powiem Ci, jak jest naprawdę. Jeśli jesteś już po tym momencie i działasz, to założę się, że się ze mną zgodzisz. Jeśli nie, jesteś “wyjątkiem od reguły”.

 

Reguła

A reguła jest taka: mimo, że zaczynamy swoją własną pracownię po długim procesie tentegowania w głowie, researchu, dyskusjach w gronie rodzinnym i przyjacielskim, zrobieniu wielu list za i przeciw, wielu planów i założeń – 9 na 10 osób z nas jest absolutnie, totalnie, zupełnie nie przygotowane do tego, co następuje zaraz po tym świergoczącym z radości momencie, kiedy zakładasz firmowe konto w banku, kupujesz domenę i wydaje Ci się, że jesteś gotowa na lawinę sukcesów (przy formie żeńskiej zostanę, bo zdecydowana większość z nas, to kobiety, panowie wybaczcie, pozdrawiam Was ciepło) :D.

Pierwszy rok prowadzenia firmy jest zdecydowanie najtrudniejszy i ma to odzwierciedlenie w twardych danych. Według GUS, prawie co trzecia młoda firma upada w ciągu pierwszego roku prowadzenia działalności. Oznacza to, że z mniej więcej 10 zaczynających działalność osób, aż 3 zrezygnują przed upływem 12 miesięcy.

Czy da się temu zapobiec? Oczywiście, że się da.
Czy da się wystartować i odnieść sukces? Oczywiście, że się da.
Na początek warto, by było wiedzieć, co ten sukces oznacza. Z czym i po co zaczynamy i też jaki jest nasz cel oraz w jaki sposób chcemy go osiągnąć?

W tym artykule przeczytasz o 6 olśnieniach, których doznaje większość przedsiębiorców, a w naszym przypadku – projektantów ogrodów – których doznają w ciągu 12 pierwszych miesięcy prowadzenia swojej działalności. Intencją tego artykułu nie jest absolutnie przestraszenie Cię, a już na pewno nie jest wpłynięcie na porzucenie przez Ciebie marzenia o swojej pracowni projektowej. Wręcz przeciwnie.

Jeśli ten krok dopiero przed Tobą, przeczytaj ten artykuł, aby 6 olśnień zaliczyć znacznie wcześniej i nie na skutek zaliczenia bardzo twardego lądowania na ziemi, na której codzienność to płatność za ZUS, a klienci? – no właśnie przejdźmy płynnie do…

Olśnienie nr 1. Klienci jednak nie rosną na drzewach

Większość z nas, w tym i my, mamy jakieś nie wiadomo skąd zbudowane przekonanie, że wystarczy wymyślić nazwę firmy, zrobić ładną wizytówkę, założyć firmę i już – klienci sami się wówczas dzięki temu pojawią.

Bardzo szybko można się przekonać, że jednak nie. To, że teściowa polubi Twój nowo założony profil na Instagramie czy Facebook’u, a sąsiadka go udostępni i że powiesz swoim znajomym, że zajmujesz się projektowaniem – może nie wystarczyć. Jeśli nawet pojawi się pierwszy czy drugi Klient, to naprawdę trudno jest na początku nabrać rozpędu, wypełnić kalendarz zleceniami, a konto pieniędzmi.

Pierwsi klienci – znajomi

Bardzo często projektujemy najpierw dla kogoś, kogo znamy. Zazwyczaj ma to więcej ciemnych, niż jasnych stron. Znajomi oczekują, choć nikt nie powie tego wprost (ale i tacy się znajdą), że to wspaniała okazja, że znają projektantkę ogrodów i przecież są z Tobą w tak bliskiej relacji, że naprawdę nietaktem by było zapłacić Ci za Twoją pracę. A Ty się przecież krygujesz, że dopiero zaczynasz, bo nie masz doświadczenia i chcesz co prawda rozwijać swoją projektową firmę, ale żeby od razu wycenić projekt, podpisać umowę i na końcu współpracy wystawić fakturę – co to, to nie.

Większość początkujących projektantów postrzega (świadomie lub nie) swój projekt wykonany dla Klienta jako niewiele wart. I wmawiamy sobie, że na zarabianie przyjdzie jeszcze czas.

Jeśli w dodatku przytrafi nam się sytuacja, że zaoferowaliśmy za projekt pewną stawkę, a Klient otwarcie odrzucił propozycję i zakomunikował, że cena jest za wysoka – to jest “woda na młyn” naszego braku pewności siebie. Przekonanie, że stawka X faktycznie była przesadą, może się niebezpiecznie wyryć w naszej głowie i kwota ta na długo stanie się naszym mentalnym sufitem w zarabianiu.

Olśnienie następuje wtedy, kiedy rozumiesz, że w zasadzie poza tym, że myślałaś o nazwie, logo i miesiącami podejmowałaś decyzję o wyborze programu do wizualizacji, Twoja firma to samolot, w którym nie ma pilota, a Ty naprawdę nie masz pojęcia, jak przejąć stery. Kiedy myślisz o marketingu i sprzedaży swoich usług, masz dreszcze na plecach, bo to w ogóle nie Twój temat, bo Ty przecież projektujesz.

Mam dla Ciebie jedno słowo, które jest jak klucz do tajemniczych drzwi, którymi możesz się dostać do krainy firm, którym się wiedzie dobrze. To słowo to OFERTA.

To zaskakujące, ale naprawdę nieliczni z nas zaczynają swoją pracownię wiedząc, jaka jest nasza oferta: co, dla kogo i za ile będziemy robić, czy jaki zakres projektu oferować, a jakiego nie. Nie robimy żadnych wykluczeń i na niczym się nie skupiamy, oczekując, że to rynek i przyszli klienci pokażą nam, na co jest zapotrzebowanie, a my się do tego jakoś dopasujemy.

Pomyśl, czy jadąc na wakacje nad morze, zabierasz ze sobą kalosze, koszyk na grzyby, zimowy szalik i blender, bo mogą się przydać? Nie. Dokonujesz pewnej selekcji, wyboru i zabierasz ze sobą to, co z dużym prawdopodobieństwem będzie Ci potrzebne plus rzeczy na wszelki wypadek, jak płaszcz przeciwdeszczowy i ciepłe skarpety (musowo, jeśli jedziesz nad Bałtyk).

Dlaczego nie podchodzimy więc tak do swojej oferty? Dlaczego w ogóle nie zwracamy na nią uwagi, myśląc, że “projektuję ogrody przydomowe dla indywidualnych klientów” to oferta uwodząca wyobraźnię potencjalnych klientów?

Nie oczekuj od Klientów, że powiedzą Ci, co masz robić. Oczywiście, należy słuchać i badać potrzeby rynku, ale to my jesteśmy za sterami swojej firmy i podejmujemy decyzje oraz wychodzimy do świata z własną firmą. Czas więc zakomunikować ofertę i nie chować się za zdaniami – wycinkami, które znaczą wszystko i nic i są bezpieczne jak podanie rosołu na pierwsze weselne danie.

Czas najwyższy też skonfrontować ofertę z arkuszem Excela, bo to cyfry powiedzą Ci, czy Twój pomysł ma sens. Ale to już historia na inny raz ;).

23

Olśnienie nr 2. Lądowanie

Kiedy już pierwsze miesiące działalności pokiereszują nas wystarczająco, bo znajomi, dla których robimy darmowe projekty wypełnili nam czas i podnieśli ciśnienie, zaczynamy pomału rozumieć, że trzeba się trochę ogarnąć, aby Klienci faktycznie przychodzili i jednak zaprzyjaźnić ze słowem “marketing”, a przynajmniej spróbować to zrobić.

To czas, w którym zapalają się nam lampki i zaczynamy działać i najczęściej jest to chaotyczne skakanie z tematu na temat, z zadania na zadanie i próbowanie wszystkiego po trochu, aby zmienić obrót spraw.

Rzucamy się jak “szczerbaty na suchary” i robimy kolejne rewolucje na stronie internetowej (albo poświęcamy masę czasu na to, aby nauczyć się ją ogarniać), budujemy social media, ustawiamy reklamy, projektujemy sobie banery, wizytówki, ulotki i inne gadżety, żeby w końcu użyć jakichś narzędzi do tego, aby świat się o nas dowiedział.

Jeśli jednocześnie mamy jeden czy kilka projektów, wchodzimy na naprawdę wysokie obroty, aby podołać rosnącej liście zadań. Uczymy się, wdrażamy, testujemy, rezygnujemy, próbujemy czegoś innego i innego, i innego. Słuchamy różnych ludzi i okazuje się, że musimy zrobić sesję fotograficzną i nauczyć się kręcić rolki na insta oraz pisać bloga i przy tym wszystkim nie zwariować. Śledzimy na Instagramie profile projektantów, którzy osiągnęli sukces (albo przynajmniej tak to wygląda) i kołacze nam się w głowie pytanie, jak długo musimy harować, aby mieć właśnie tak jak oni/one. 

To jest ten moment, w którym Twój umysł się przegrzewa, a kalendarz pęcznieje od nadmiaru zadań. Jesteś już nie tylko projektantką, ale próbujesz też być marketingowcem, specem od swoich socjali, księgową, doradcą podatkowym, grafikiem i tak dalej, i tak dalej. 

Czacha dymi, mózg wariuje. Jak robisz trylion rzeczy na raz, to pojawiają się jakieś efekty. Bo nie ma siły, żeby się nie pojawiły.

Ale, coś Ci działa, ale w sumie nie wiesz co, bo za tym całym wysiłkiem nie stała żadna strategia, ani myśl przewodnia, ani nie było żadnych metod weryfikacji, co ma właściwie sens, a co nie.

Zazwyczaj jest to moment, w którym mamy chaos zleceń: rozmaici klienci, rozmaite zlecenia i zakres, a skutkiem tego nasze portfolio, do którego wciskamy każdy zrobiony projekt (bo przecież mamy presję, żeby je szybko wypełnić po brzegi) zaczyna wyglądać chaotycznie.

Wyobraź sobie, że chcesz kogoś zatrudnić i ta osoba przedstawia Ci swoje CV, które ma 120 stron, na których przedstawia swoje doświadczenia na każdy możliwy temat i dodatkowo listę dziesiątek zainteresowań – począwszy od szydełkowania, po loty balonem. Dostajesz też CV konkretnej osoby, jednostronicowe, która spełnia Twoje wymagania.

Jak myślisz, którą osobę wybierzesz? Której zaufasz?? Spójrz więc na swoje portfolio z tej właśnie perspektywy.

Olśnienie nr 3. Kiedy kasa się nie zgadza, pojawiają się pomysły

Jeśli nawet uda się nabrać jakiegoś rozpędu i pochłonie nas projektowa bieżączka, w pewnym momencie dochodzi do nas, że na koncie niewiele się dzieje. A przecież ZUS trzeba zapłacić, księgowej też, może zapłacić za wynajęte biuro. Presja finansowa staje się duża. Jeśli jeszcze w otoczeniu masz “wspierające” głosy, pt. “a nie mówiłam?!”, “na co Ci to było?”, “trzeba było siedzieć na etacie” – to presja ta rośnie jak wkurzony Hulk. Wtedy robimy najgorsze dla nas ruchy i podejmujemy najgorsze decyzje. Może i pośpiech jest złym doradcą, ale na pewno nóż na gardle w kwestii pieniędzy, jest zdecydowanie gorszym… 

To ten moment, kiedy przychodzą Ci do głowy pomysły na karkołomne promocje, pt.: -50%, bo przecież jest środek zimy. To wtedy rzucasz się w komentarzach pod postami na Facebooku, gdzieś jakiś szczwany lis szuka “projektanta nie za miliony monet”, albo wpadasz na genialny pomysł, aby za niską stawkę robić ekspresowe projekty i wystawiasz ogłoszenie na OLX. 

To nic innego jak strzał we własną stopę. Nie tylko obierasz ster pn. bylejakość, ale wpływasz też przez to na bezkresne wody głodowych stawek. Możesz tu utknąć na mieliźnie. Wyrwanie się z pułapki niskich cen to często nie lada wyczyn i wymaga on naprawdę twardego tyłka i głowy na karku. Kolejny problem to Klienci.

Jeśli robisz tanio, to sama nie wierzysz i nie potrafisz obronić wartości swojej pracy. Jak zatem jej wartość mają doceniać Klienci? Nie będą doceniać, nie będą zadowoleni, a współpraca będzie często problematyczna, trudna, frustrująca. Praca z Klientem, który absolutnie nie rozumie Twojej oferty czy usługi, a co za tym idzie – jej wartości, to droga ku ciemności. Z tego mroku szybko wyjdą upiory: zmęczenie, frustracja, rezygnacja i totalny brak pewności siebie. 

Niskie ceny i szalone promocje to narzędzie, po które sięgamy najczęściej właśnie w desperacji. Wydaje się, że jest to ostra maczeta, którą wyrąbiemy sobie drogę ku popularności i sukcesom. W rzeczywistości to zardzewiały scyzoryk, którym podetniemy sobie skrzydła i czekając na sukces, doczekamy się jedynie zakażenia. Operacja się udała, ale pacjent zmarł. 

23

Olśnienie nr 4. A myślałam, że jestem gotowa…

Każdy projekt w pierwszym roku działalności, jest trochę jak jajko z niespodzianką. Czego innego się spodziewasz, a całkiem co innego dostajesz. Wydawał się łatwy? Okazał się trudny. Sądziłaś, że projekt ogrodu zrobisz w 4 tygodnie, a trwał 4 miesiące! W zakresie zaproponowałaś projekt ogrodzenia, a potem dwa tygodnie szukałaś informacji, jak ma on wyglądać, kręcąc się w kółko i zawalając przez to inne terminy.

Żadne studia, ani inna forma teoretycznego zdobywania wiedzy na temat projektowania, nie będzie nigdy taką szkołą, jaką jest pierwszych kilka czy kilkanaście zrobionych projektów. To jest ten właśnie moment, w którym cała nasza wiedza musi skonfrontować się z praktyką. I to nie jest spacerek po parku, tylko czołowe zderzenie, bez zapiętych pasów.

Przy każdym kolejnym zleceniu odkrywamy swoje braki, o których istnieniu nie mieliśmy w ogóle pojęcia. Teoria na studiach i wzniosłe wykłady o zapożyczaniu krajobrazu i połączeniach widokowych były inspirujące i pozwalały wzlecieć wysoko, ale tu trzeba wylądować, zaprojektować wzór z kostki na podjeździe, dowiedzieć się jakie są przepisy dotyczące np. lokalizacji altany z miejscem na drewno, zaproponować inwestorom drewno na taras i rozmieścić i zrobić wytyczne dotyczące oświetlenia tak, aby elektryk nie patrzył na nas z politowaniem.

Szukanie informacji, rozwiązań, materiałów, praktycznych wskazówek czy po prostu wsparcia, jest jak brnięcie w głęboki śnieg. I tak, w dzisiejszych czasach jest to ułatwione, bo w sieci jest wiele miejsc, do których możesz sięgnąć by dany problem rozwiązać.

Zapewniam Cię, że jeszcze kilka lat temu, gdy my zaczynałyśmy, nie było nic. A na pewno nie było takich możliwości! Teraz uzupełnianie swojej wiedzy o praktyczne, twarde tematy, jest dużo łatwiejsze i dlatego same tworzymy dla projektantów takie możliwości, jakie same kiedyś chciałyśmy mieć, stąd BEZ OGRÓDEK.

Olśnienie nr 5. Kalkulator jest jednak potrzebny

Pierwszy rok prowadzenia swojej firmy jest jak pierwszy rok małżeństwa. Jest tyle emocji, tyle wzniosłych momentów i docierania się, że kto by tam myślał o takich przyziemnych kwestiach, jak pieniądze. Coś na konto wpływa, jest coraz lepiej, a przynajmniej tak się wydaje, bo jakiejś specjalnej celowości w tym wszystkim nie ma. Płyniemy. Wiosłujemy coraz szybciej. Nabieramy tempa. Czy płyniemy do celu? A jaki był ten cel? 

Nie kontrolujemy kosztów, nie liczymy opłacalności projektów, a co najważniejsze nie planujemy przychodów. Koniec końców, efekty naszej pracy są trochę przypadkowe. Przydarzyły nam się. Nie są wynikiem planowania, egzekwowania planu, wprowadzania korekt i sięgania po narzędzia, które pozwolą osiągnąć zamierzone cele. Nie są wynikiem świadomego kształtowania swojej oferty. 

Sama dopiero po 2-3 latach działalności i kilkudziesięciu projektach zaczęłam się zastanawiać nad tym, że może wypadałoby dowiedzieć się, które zlecenia i dlaczego przynoszą mi największe dochody, a które są “czarną dziurą” zasysającą mój czas, nie dając w zamian ani satysfakcji z projektu, ani gratyfikacji finansowej. 

Wielu z początkujących projektantów stara się o pozyskanie dotacji z urzędu pracy i z tego powodu tworzy tzw. biznes plan. Nie ma on jednak za wiele wspólnego z rzeczywistością i jest raczej wyssanym z palca wyliczeniem, które ma przekonać Panią w urzędzie, że nasz biznes ma sens i warto zainwestować w nas pieniądze z budżetu państwa. 

Może Ci się wydawać i przyznam, że też tak kiedyś sądziłam, że kiedy zaczynasz nie dysponujesz danymi, które są potrzebne do stworzenia takiego biznesplanu. Wcale tak nie jest. Oczywiście, trzeba poczynić pewne założenia i może nie jest to łatwe, ale na pewno jest możliwe i nie trzeba być bardzo lotnym w finansach, aby sobie z tym poradzić. 

To, czego nie robimy, to po prostu przyglądanie się swoim finansom. Można mieć finansowe cele, a w konsekwencji finansowe założenia i plany, które pozwolą nasze cele osiągnąć. Nie jest to zadanie tylko na pierwszy rok prowadzonej działalności, ale powinno być działaniem wdrożonym na stałe, najlepiej nie tylko do życia zawodowego, ale i prywatnego. Zwłaszcza dlatego, że często jest tak, że kiedy prowadzimy jednoosobową działalność gospodarczą, finanse firmy i finanse osobiste zlewają się w jedno. 

Olśnienie nr 6. Czy jestem tutaj sama?

Kojarzysz taką scenę z kreskówek, kiedy bohater wchodzi do jaskini pogrążonej w całkowitej ciemności i przez chwilę zdaje mu się, że jest całkiem sam, ale gdy zapali zapałkę, widzi dziesiątki skierowanych na niego oczu?

Samotność to jedno z największych wyzwań w pierwszym roku prowadzenia firmy, a nawet zaryzykuję twierdzenie, że również później. Wszystko zależy od nas, każda decyzja, każdy wybór i ilość tych kroków do podjęcia bywa przytłaczająca.

Łatanie dziur w wiedzy, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, zdobywanie doświadczenia, oferty, wyceny, decyzje, klienci, lepsze i gorsze współprace – można by obdzielić kilkuosobowy zespół, a my jesteśmy na pokładzie sami. Do tego dołóżmy presję finansową i osoby z otoczenia, które nie zawsze są wspierające, a czasem po prostu są malkontentami, które same nie zrobiły w swoim życiu nic przedsiębiorczego i siedzą na etacie, którego nie cierpią, ale po prostu nie mogą się powstrzymać przed tym, aby udzielić Ci swoich bardzo cennych, choć nie popartych żadnym doświadczeniem rad…

W ciągu tych pierwszych miesięcy nie raz pojawia się więc moment zwątpienia, kiedy brakuje sił i wiary w to, że cały ten plan ma sens i szanse powodzenia. Swoimi wątpliwościami nie zawsze mamy się z kim podzielić. Ale i z tym wyzwaniem można sobie poradzić i to bardzo łatwo. Znajdź przyjazną duszę, ze swojego stada.

Na grupie dla projektantów ogrodów, naszej bezogródkowej czy innej, szukasz partnerki/-a do mastermindu – w podobnym momencie rozwoju firmy, co Ty, z innego miejsca Polski, abyś czuła się bezpiecznie i nie traktowała tej osoby jako przysłowiowej konkurencji. Może to być też osoba spoza branży, zajmująca się zupełnie czym innym. Wgląd takiej osoby może być również niezwykle cenny. Spotkanie raz na dwa tygodnie, ale nie żeby się wygadać i pomarudzić, tylko żeby spojrzeć “z lotu ptaka” na nasze działania, skorygować kurs, obgadać nowe pomysły, zauważyć nowe możliwości. Takie wsparcie może być niezwykle skutecznym dopalaczem, który doda Ci mocy wtedy, kiedy będziesz tego najbardziej potrzebować, odwiedzie Cię od złych pomysłów i ostrzeże przed zagrożeniami, zanim je zauważysz, a pewnie też wskaże Ci źródła Twojego ogromnego potencjału tam, gdzie w ogóle nie spoglądasz.

Zapal tę zapałkę, bo wiedz, że w tej jaskini jest mnóstwo oczu, równie przerażonych jak Twoje. Wsparcie jest więc na wyciągnięcie ręki.

Pierwszy rok prowadzenia działalności to szkoła przetrwania. Mamy do zdobycia wiele sprawności i odznak. Musisz zaliczyć kontakt  z klientem grymaszącym, zmieniającym zdanie, targującym się jak na bazarku, kombinatorem, który nie zamierza zapłacić. Przyjdzie Ci się zmierzyć z projektami, na które nie jesteś gotowa i będą to trudne doświadczenia, ale zaprocentują przesunięciem granic Twoich możliwości i zbudowaniem zasobów wiedzy i doświadczenia, z którego będziesz czerpać latami.

Granice swoich możliwości będziesz przesuwać codziennie. Nieraz złoszcząc się i rzucając w powietrze niecenzuralne określenia, a nieraz załamując ręce, a może nawet płacząc. Nie obiecam Ci, że będzie łatwo. Bo nie będzie. Ale jeśli masz pewność, że to bajka dla Ciebie i że własna firma to właśnie to poczucie odpowiedzialności i sprawczości, które sprawiają, że Twój puls rośnie, to obiecuję Ci, że warto. Warto postawić na swój biznes i stworzyć go na swoją miarę. Warto postawić na siebie. 

Autorka: I. Kaczmarek

.